sobota, 30 grudnia 2017

Czworonogi w Sylwestra.

Hej! Już za dwa dni będziemy mieć Nowy Rok, a z nim łączy się jutrzejszy Sylwester, a z nim z kolei zabawy, hałas i przede wszystkim fajerwerki. W dzisiejszym poście chcę zwrócić uwagę na to, żebyśmy podczas tego wszystkiego nie zapomnieli o naszych czworonożnych przyjaciołach, dla których ten czas nie jest aż tak przyjemny.
Myślę, że dziś w większości domów jest pies, kot lub inne zwierzątko, więc warto byłoby w Sylwestra zadbać o jego poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli jest to np. pies to warto byłoby w ten wieczór zasłonić okna (i obejrzeć fajerwerki tylko o północy), pogłośnić telewizor czy radio i zrobić swojemu pupilowi taki jakby kącik. Chodzi mi o umieszczenie legowiska psa w jakimś zacisznym miejscu najlepiej bez okien, można też wyściełać mu to jego posłanie jakimś naszym zużytym ubraniem żeby czuł on znany zapach. Wiele osób przytula w ten czas bojącego się pupila, mówi do niego miłym głosem i na siłę go uspokaja, ale wbrew pozorom nie jest to dobre, bo gdy tak się zachowujemy zwierzak od razu załapie, że coś jest nie tak i może go, to tylko jeszcze bardziej przestraszyć. Dobrą opcją, jeżeli nasz czworonóg naprawdę boi się wybuchów, jest po prostu kupienie mu jakiegoś środka uspokajającego u weterynarza, myślę, że jednorazowo wcale on nie zaszkodzi, a oszczędzi lub przynajmniej zminimalizuje ten duży dla psa stres. Oczywiście nasz pupil dalej ma swoje potrzeby i dalej musi wyjść na dwór, więc jeśli nawet normalnie tego nie robimy, to w ten wieczór wyjdźmy razem z nim, oczywiście na smyczy, bo często słysząc strzał pies po prostu zacznie uciekać i ze strachu nie będzie reagował na nasze wołanie.
Jeśli mamy jakieś mniejsze zwierzątko np w klatce, to też warto o nie zadbać. Ja, gdy jeszcze miałam chomika, co roku zasłaniałam mu klatkę jakimś kocem (oczywiście zostawiając otwór na powietrze) i przenosiłam mu klatkę do łazienki bez okien, bo chomiki są strachliwymi i malutkimi zwierzętami, dla których jeden huk może być naprawdę przerażający. Pamiętajmy o tym, że nawet jeśli zwierzęta klatkowe są mniejsze, to nie znaczy, że mniej się boją.
Moją ostatnią prośbą, a zarazem uwagą jest to, że jeśli jesteśmy posiadaczami jakiegoś zwierzęcia to nie wychodźmy przed dom i sami nie strzelajmy naszemu pupilowi dosłownie "pod nosem", bo jednak im bliżej jest strzał, tym głośniejszy huk. Naprawdę nie mogę po prostu, gdy ludzie narzekają, że ich zwierzę się boi, jednocześnie puszczając fajerwerki niedaleko niego...
Cieszę się też z tego, że niektóre miasta rezygnują z pokazów fajerwerków ze względu na zwierzęta i zastępują je np. pokazami laserowymi i mam nadzieję, że kiedyś takich miejsc będzie więcej. A narazie, liczę na to, że każdy posiadacz pupila, który to czyta, zastosuje się do tego o czym pisałam i podczas dobrej zabawy nie zapomni o swoim czworonogu.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Julia

sobota, 23 grudnia 2017

Wesołych Świąt!

Wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę wesołych, ciepłych i rodzinnych świąt oraz szczęśliwego Nowego Roku! Spędźmy wszyscy ten wspaniały czas jak najlepiej, z bliskimi nam osobami, bo to właśnie ich obecność jest najlepszym prezentem.
Julia

piątek, 8 grudnia 2017

Oddałam włosy na peruki.

Cześć! Myślę, że tytuł tego posta zaciekawił niejednego, mojego czytelnika i wcale się z tego powodu nie dziwię. Wbrew pozorom nie jest on przypadkowy i bardzo adekwatny, bo dzisiaj właśnie poszłam do fryzjera i ścięłam 30 cm włosów, aby oddać je na peruki dla kobiet w trakcie chemioterapii. Zapraszam na posta, w którym opiszę trochę więcej szczegółów i wstawię pare zdjęć!
No dobra dobra. Ale może tak od początku? A więc ja już bardzo długo zastanawiałam się nad ścięciem włosów na takie bardzo krótkie. Tyle, że nie byłam do końca co do tego zdecydowana, a one przecież dalej rosły. Osobiście moje włosy były jak dla mnie już trochę za długie i bardziej mi przeszkadzały niż mi się podobały. Zawsze, gdy musiałam iść je myć bardzo nie chciało mi się tego robić, a poza tym moje końcówki mimo, że regularnie podcinane były strasznie przesuszone i w nie najlepszym stanie. Taki mam po prostu typ włosów, które szybko się puszą, niszczą i ciągle są, jak ja to nazywam, "sianiste". Około pół roku temu, gdzieś w internecie, nie pamiętam nawet gdzie, znalazłam informacje na temat fundacji, do której można wysyłać swoje ścięte włosy. Mimo to moje wahanie trwało jeszcze przez trochę, aż w końcu ostatnio stwierdziłam, ni stąd ni zowąd, że umówię się do fryzjera i po prostu je w końcu zetnę (o czym nikomu z resztą nie mówiłam, mam tu na myśli znajomych, więc ten post będzie chyba lekkim zdziwieniem)! I przyznam, że bardzo cieszę się, że to zrobiłam. W momencie, gdy fryzjerka odcięła mi cały warkocz włosów poczułam taką jakby lekkość (haha tak wiem, że to może brzmi dziwnie, bo to przecież tylko włosy) i byłam "zacieszona" jeszcze cały dzisiejszy dzień.
No to może teraz pare słów o fundacji. Tak więc, nazywa się ona Rak'n'Roll, a link do niej zostawiam wam tutaj -> Fundacja Rak'n'Roll. No cóż ja nie będę się tu za dużo o niej rozpisywać, bo ten post nie miałby końca. Wspomnę tylko o tym, że założyła ją kobieta, która sama walczyła z chorobą, a już na stronie tej fundacji znajdziecie więcej informacji np, o chęci zachowania kobiecości przez kobiety chore na raka, czy o tym jak w Polsce wygląda refundacja peruk naturalnych i wiele, wiele innych naprawdę ciekawych rzeczy. Tu jeszcze zostawiam link stricte do zakładki o przekazaniu włosów -> Daj Włos!.
Okej, no to teraz może trochę o tym jak to wyglądało u mnie. No więc ja przed ścięciem włosów oczywiście przeczytałam dokładnie instrukcję na temat tego jak ściąć włosy, aby mogły one być wykorzystane. Link do niej macie już wyżej. Jest tam m.in. mowa o tym, że włosy nie mogą być mokre, ponieważ spleśnieją po wysłaniu w paczce, czy o tym, że mają mieć przynajmniej 25 cm długości itd. Włosy można ścinać w domu, albo u fryzjera. Ja robiłam to akurat w salonie, do którego zawsze chodzę, i gdzie po wszystkim pani fryzjerka zrobiła mi również taką fryzurę jaką chciałam.
No więc najpierw wyprostowała mi moje, odpowiednio umyte włosy (wszystkie informacje są na stronie) odmierzyła u mnie akurat 30 cm, a potem zaplotła w warkocz.
Przyznam, że podczas ścinania całego warkocza na raz miałam banana na twarzy, a gdy zobaczyłam tyle włosów zapuszczanych przez wiele lat w ręku fryzjerki byłam jeszcze bardziej rozradowana ;).
Po ścięciu warkocza włosy były takie "w cały świat" i trzeba było je doprowadzić do porządku, więc wedle mojego życzenia pani fryzjerka zrobiła mi takiego jakby boba, trochę krótszego z tyłu, z przedziałkiem jakiego nigdy dotąd nie miałam, bo po lewej stronie.
I tutaj już wstawiam zdjęcie z efektem końcowym, który to bardzo mi się podoba i przyznam, że świetnie czuję się w takiej nowej fryzurze.
Teraz tylko muszę wypełnić oświadczenie, które jest na stronie i wysłać moje włosy zaplecione w warkocz na podany tam adres.
Podsumowując to wszystko, muszę przyznać, że ścięcie włosów i wysłanie ich do fundacji (co zrobię już w poniedziałek, bo wtedy idę na pocztę) było jedną z lepszych, podjętych przeze mnie decyzji. Naprawdę polecam każdemu zrobić coś takiego, bo zmieniając tylko swój wygląd możemy zmienić czyjeś postrzeganie siebie, podnieść jego pewność siebie i umilić mu codzienne życie. Także następnym razem jeśli będziecie ścinać włosy, pomyślcie czy nie ma tam tych 25 cm, które zamiast pójść do kosza, dla kogoś mogą być naprawdę świetnym prezentem.
Tu jeszcze jedno zdjęcie w nowej fryzurze, przed którego dodaniem nie mogłam się powstrzymać.

Mam nadzieję, że post się spodobał i ktoś może zainspiruje się tym, co dzisiaj zrobiłam, a ja bardzo się cieszę, że robiąc tak niewiele mogę zmienić kogoś życie :).

Julia

środa, 22 listopada 2017

6 lifehacków, których naprawdę używam.

W internecie jest pełno lifehacków, ale jednak większość z nich jest poprostu bezużyteczna. Ile razy spotykamy się z poradami, do których wykonania musimy się bardziej namęczyć niż one nam pomagają? Ja jednak dzisiaj chciałabym przedstawić kilka lifehacków, których naprawdę używam.  Zapraszam!

1. Gumka na ręce

Pierwszy lifehack, z którego korzystam dosłownie codziennie to noszenie gumki do włosów na nadgarstku. Jest to bardzo przydatne w sytuacjach kiedy np. nie mamy przy sobie torebki, w której byłaby nasza gumka. Ja tego lifehacka używam najczęściej do związania włosów przed w-fem, bo nigdy nie pamiętam żeby spakować gumkę do plecaka tylko rano zakładam ją na rękę.

2. Woda z cytryną

Szczerze nie pamiętam od kiedy, ale napewno już od ponad roku, codziennie rano, na czczo piję ciepłą wodę z cytryną. Jest to naprawdę świetny sposób na oczyszczenie naszego organizmu z toksyn, a poza tym kwaśny posmak zawsze odrobinę mnie rano rozbudza.

3. Wieczorem

Może to się wydać banalne i pewnie wiele osób tak robi, ale ja poprostu zawsze pakuję się do szkoły i szykuję ubrania wieczorem, dzień przed wyjściem. Kiedy tak zrobię rano nie spędzam bez sensu masy czasu na stanie przed szafą i wybieranie ubrań, czy pakowanie się, bo wszystko mam już gotowe.

4. Szklanka

Kolejny lifehack jest związany z piciem większej ilości wody. Ja staram się pić dziennie przynajmniej ok. 1,5 litra wody (nie licząc oczywiście płynów znajdujących się w posiłkach). Wiem, że niektórzy piją 2 litry wody, ale ja kiedyś tego próbowałam i stwierdziłam, że dla mnie jest to prawie niemożliwa do osiągnięcia, zbyt duża ilość. Ale wrócę może do tematu. Mianowicie, żeby pić chociaż te 1,5 litra dziennie, zawsze stawiam sobie obok siebie szklankę pełną wody. Czy to robię coś na komputerze, czy to odrabiam lekcje, to zawsze staram się ją mieć pod ręką, a kiedy już ją wypiję dolewać nowej. I szczerze muszę przyznać, że u mnie ten sposób się naprawdę sprawdza, mimo że stosuję go już dosyć długo.

5. Kalendarzyk

Tu może taki lifehack trochę bardziej organizacyjny i pewnie również stosowany przez wiele osób. Chodzi mi tu o prowadzenie kalendarzyka ze wszystkimi ważnymi wydarzeniami w danym tygodniu. U mnie są to najczęściej sprawdziany, kartkówki, czy wycieczki szkolne, ale nie ukrywam, że taki kalendarzyk codziennie ratuje mi życie i pozwala zorganizować sobie czas na zrobienie wszystkiego co muszę. Naprawdę poleacam!

6. Odsłonięte okno

Nad moim łożkiem mam okno dachowe, które jest zawsze odsłonięte. Po co? Po to, żeby łatwiej było mi rano wstać. Kiedy dzwoni budzik i otwieram oczy to światło dzienne już wpada do mojego pokoju i szybciej się rozbudzam. Może teraz jest to trochę ciężkie, ze względu na to, że jak wstaję to jest jeszcze ciemno, ale w innych porach roku z pewnością się to przydaje.

Dobra, to chyba wszystko, co mogę sobie w tym momecie przypomnieć, pewnie robię więcej takich rzeczy, ale zawsze jak mam o czymś takim napisać to akurat mam pustkę w głowie. W sumie z tych moich lifehacków to wyszły bardziej porady dotyczące organizacji, ale co tam. Wspomnę jeszcze, że jest ich tak mało, bo chciałam uwzględnić tylko te, z których naprawdę korzystam. Mam jednak nadzieję, że i tak znajdzie się ktoś, kto ich nie stosował, a zacznie to robić, bo naprawdę warto!

Julia

sobota, 4 listopada 2017

Halloween, a Wszystkich Świętych.

Czy ja oszalałam? Jak mogłam umieścić w tytule tego posta dwa tak różne święta? A może jednak wcale nie są takie różne? Może da się obchodzić i jedno i drugie? Może tylko pogląd społeczeństwa na jedno z nich jest taki dziwny?
W dzisiejszym poście chciałabym przedstawić swoją opinię na święto, które niedawno miało miejsce. Chodzi mi oczywiście o Halloween i o drugie święto zaraz po nim, którym jest Wszystkich Świętych.
 A więc może zacznijmy od tego, że ja obchodzę obydwa te święta. Tak dokładnie! 31 października przebieram się i chodzę po cukierki, a 1 listopada idę na cmentarz. Wiem, że święto Halloween przyszło do nas z krajów anglojęzycznych, ale to tak samo jak np. Walentynki, a je przecież obchodzimy! Poza tym nie zapomnijmy, że w historii naszego kraju i jego okolic kiedyś też odbywały się różne uroczystości tj. wywoływanie duchów, czego przykładem jest np. lektura "Dziady". Pomyślmy więc... czyli z jednej strony szkoła daje nam do czytania takie książki, a z drugiej na lekcjach religii przekazywane są informacje o tym, że Halloween to święto szatana, że przebierając się w ten dzień okazujemy mu miłość i nie wiadomo co jeszcze. Moim zdaniem jest to lekka hipokryzja.
 Wiem, że jest to trochę kontrowersyjny post, ale ja chcę po prostu przedstawić tu swoje, osobiste zdanie na temat tego, że według mnie można być chrześcijaninem i jednocześnie obchodzić to święto. Szanuję oczywiście to, że ktoś ma inne zdanie i że nie podoba mu się obchodzenie Halloween, ani go nie obchodzi, ale niech nie zabrania dobrze się bawić innym! Uważam, że można szanować odmienne poglądy i zachowania innych, do czasu aż nam samym się nic nie dzieję.
Także na koniec proszę wszystkich, którzy nie są do końca przekonani do święta Halloween, żeby nie uznawali tych, którzy je obchodzą od razu za jakiś opętanych, bo naprawdę dla nas jest to tylko forma dobrej zabawy! Mam nadzieję, że z czasem nasz naród bardziej zaakceptuje to święto i zda sobie sprawę, że święta zapożyczone z innych krajów nie są od razu takie złe.
Na koniec jeszcze wstawiam tu parę zdjęć (w kolejności chronologicznej) przedstawiających jak ja w tym roku i w pare wcześniejszych lat obchodziłam Halloween.


Julia

sobota, 21 października 2017

Jesień...

Witam po dłuższej przerwie. Jak już pewnie wszyscy wiedzą, moją pasją jest fotografia, a ulubioną porą roku jesień. Co roku uwielbiam robić w ten czas zdjęcia, które zawsze udowadniają to, jaka jest ona piękna. Dzisiaj właśnie chciałabym te dwie rzeczy połączyć i podzielić się z wami trochę tym pięknem w formie takiego "zdjęciowego" posta, którego już też ostatnio, jakiś czas nie było. Zapraszam!

Jesień jak dla mnie jest wyjątkowo przytulnym czasem,
Czasem ciepłej herbaty, świeczek i długich wieczorów.

Jesień to przede wszystkim kolorowe liście na drzewach,
W przeróżnych odcieniach.

Pomarańczowym, czerwonym.


Żółtym, złotym i brązowym.

Wszystkie piękne, ciepłe, złote, polskie.

Jesień to także promienie słońca oświetlające parki,
nadające tej wyjątkowej, radosnej aury.

Jesień to spacery po suchych liściach i rowerowe przejażdżki.

Jesień to czasem jednocześnie zima.

Jesień to wrzosy,
Wszędzie wrzos i dynia.

I jeszcze więcej wrzosów i dyni.
Jesieni z żadną inną porą, 
nie da się pomylić...

Mam nadzieję, że zdjęcia, jak i cały ten post się podobał i że może zmieniłam trochę opinię niektórych na temat jesieni, albo chociaż pokazałam jej piękniejsze oblicze. Na koniec życzę jeszcze każdemu, kto to właśnie czyta jak najlepszego korzystania z tej pory roku i pamiętania przede wszystkim o tych jej jasnych stronach, a wtedy na pewno nie będzie już taka przygnębiająca :).

Julia

środa, 4 października 2017

(nie do końca) Czerwone Wierchy.

Tak wiem, wiem. Dawno mnie tu nie było, przyznaję. Ale na swoją obronę mam to, że wcześniej był to totalny brak weny i czasu, spowodowany powrotem do szkoły, a tydzień temu w weekend - wspaniały wyjazd, o którym właśnie dzisiaj chciałabym napisać. Zapraszam!

Jak już kiedyś pisałam w jednym poście (Link tutaj), uwielbiam góry. I co z tego, że byłam tam niedawno w wakacje? Dalej bardzo chciałam pojechać znowu, tym razem jesienią bo po pierwsze: nigdy nie byłam w górach w tej porze roku, po drugie: bardzo chciałam przejść szlak o nazwie Czerwone Wierchy, który najładniej wygląda właśnie jesienią, bo jest tam, jak sama nazwa wskazuje,  po prostu czerwono, a po trzecie: ostatni weekend, był ostatnim ładnym weekendem w górach w tym roku. To może opiszę mniej więcej jak to wygląda... Idzie się jakby "górą góry"(?), mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi. Szlak nie prowadzi przez jakiś las, czy coś w tym stylu tylko wzdłuż samych czubków gór. Generalnie Czerwone Wierchy są bardzo długim i wyczerpującym szlakiem, ale jednocześnie bardzo przyjemnym i lubianym przez wiele osób. Mi z moimi dziadkami (bo to właśnie z nimi tam byłam, jak z resztą zawsze w górach) od wyjścia z domu zajęły nam one ok. 11 godzin. No więc, muszę przyznać, trochę chodzenia jest :D. Czerwone Wierchy są praktycznie "gołe", nie ma tam żadnego lasu i prawie żadnej roślinności oprócz trawy, która właśnie na jesień wysycha i robi się czerwona. Oprócz tego jest to taki szlak, na który jak już się wejdzie to właściwie nie ma odwrotu, bo po drodze nie ma żadnego schroniska i tylko dwa zejścia jedno na początku, a drugie na końcu. Także trzeba mieć odpowiednio dużo czasu, żeby wyrobić się przed zmrokiem, bo nie ma jak po drodze zejść, a wydaję mi się, że wędrówka po ciemku nie jest najprzyjemniejsza. I właśnie dlatego też, ja byłam taka nastawiona na pójście tam, ponieważ kiedyś już mieliśmy zrobić ten szlak, ale nie starczyło nam czasu i zeszliśmy, wspomnianym przeze mnie już pierwszym zejściem. No dobra wszystko fajnie zaplanowane, czasu nam starczy, jedzenie mamy, wszystko mamy, tylko, że w tym roku w Tatrach bardzo wcześnie spadł śnieg :D. Poszliśmy oczywiście na Czerwone Wierchy, bo nie było go aż tyle, że nie dało się iść, tylko, że nie miałam okazji zobaczyć Czerwonych Wierchów - czerwonych :D, bo śnieg spadł za szybko i słońce nie zdążyło wysuszyć tej trawy, a ona zmienić swojego koloru. No cóż... Zamiast złotej (czerwonej), polskiej jesieni miałam trochę bardziej powiew Syberii, ale i tak muszę przyznać, że było po prostu pięknie! Szkoda tylko, że jest to wysoki szlak, a chmury były w tym dniu akurat bardzo nisko i cała Polska strona była niewidoczna, ale za to widoki na stronę Słowacką były przecudne. A, bo nawet jeszcze nie wspominałam, że Czerwone Wierchy są na granicy naszego państwa, także Play zdążył kilka razy powitać mnie na Słowacji w trakcie drogi :D. W każdym razie, podsumowując, (nie czerwone) Czerwone Wierchy i tak bardzo mi się podobały i chciałabym podziękować moim dziadkom, którzy wyciągnęli mnie na ten bardzo spontaniczny, bo zaplanowany tylko dwa dni wcześniej, wyjazd i za to, że przez moje zakwasy po nim nie mogłam się ruszać jeszcze przez następne trzy dni :D. Dziękuję! A tutaj pare zdjęć, które udało mi się zrobić w trakcie naszej wędrówki. Wspomnę jeszcze o tym, że zdaję sobie  sprawę z tego, że wyglądam na nich jak mały Eskimos i już życzę miłego oglądania:).

Jak już pisałam - mały Eskimos :D.

Mam nadzieję, że ten post spotka się z miłym odbiorem i że nie zanudziłam tych, nie do końca zainteresowanych górami, a może kogoś nawet zachęciłam do wybrania się w nie? Bo naprawdę polecam tego spróbować!

Julia

czwartek, 14 września 2017

Deszcz...

Dobra...przyznam, że nie jestem pewna czy publikować tego posta, ale no cóż, raz się żyje, a może spotka on się z dosyć dobrym odbiorem i ktoś doceni moją "pracę"? A więc o co tak właściwie chodzi? Można powiedzieć, że zaczęła się już jesień (jakby ktoś nie wiedział :D), pora roku, którą naprawdę kocham. Jedną z rzeczy, którą uwielbiam w jesieni, może się wydawać  to dla niektórych dziwne, ale są deszcze. Ubóstwiam po prostu wieczory kiedy siedzę sobie w łóżku z serialem lub książką i odpaloną świeczką, pijąc herbatę, a w okno dachowe znajdujące się nade mną stukają krople deszczu. I właśnie jakiś tydzień temu były takie porządne deszcze, wręcz burze, które jakoś zainspirowały mnie do napisania trzech takich wierszyków, fraszek(?). Czymkolwiek by to nie było od razu wspomnę, że powstało to tak, że gdy zasypiałam słuchając deszczu obijającego się o szybę, nagle mnie dosłownie olśniło. Wzięłam telefon, otworzyłam notatki i tak właśnie powstała ta moja może i trochę głupia "twórczość", którą mimo wszystko postanowiłam tu opublikować, bo może jednak komuś się spodoba i ktoś ją doceni.


I.
Dziś deszcz spada z nieba,
By spłynąć po szybie pustego już mieszkania.
Tak jak łzy po mych policzkach,
Wtedy, w tym dniu, w którym odszedłeś.


II.
Ten dźwięk kropel deszczu odbijających się od szyby.
Przypomina mi dźwięk stukoczącego na torach rozpędzonego pociągu.
Pociągu, który odjeżdża razem ze wszystkimi moimi nadziejami.


III.
Dziś w nocy niebo płacze,
I ja płaczę razem z nim.
A moje łzy skapują na tę starą koszulę,
Ciągle przesiąkniętą twoim zapachem.
Zapachem, którego nigdy nie zapomnę.


A więc tak... To by była ta moja twórczość ;). Na koniec jeszcze napiszę, że jej tematyka wcale nie odzwierciedla moich uczuć i mojego aktualnego stanu, więc proszę się o mnie nie martwić :D. Poproszę jeszcze o wyrozumiałość i pamięć o tym, że te "fraszki" powstały ok. 12 w nocy, tak nagle i bez żadnego przygotowania. I ja zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to poezja najwyższych lotów :D, ale zaczynam myśleć, że chyba im więcej razy je czytam, tym lepsze mi się wydają. Może komuś innemu też się spodobają?

Julia

piątek, 1 września 2017

Ostatnie dni wakacji.

Wakacje...
Tak szybko przyszły i tak szybko minęły...
Piątek, sobota, niedziela i...
I koniec.
Ale wszystko co dobre niestety szybko się kończy.
Odpoczynek, jakbyśmy bardzo tego nie pragnęli, też nie może trwać wiecznie.

Mam nadzieję, że dla każdego, kto to właśnie czyta tegoroczne wakacje były
wspaniałym przeżyciem,
chwilą przerwy od codziennego pośpiechu,
głębokim oddechem pośród morza problemów,
możliwością spróbowania nowych rzeczy,
Ja np. pierwszy raz w życiu spróbowałam parasailingu i wcale nie było tak strasznie jak się wydawało! :)
podróżowania,
odkrywania świata,
odwiedzenia nowych miejsc,
spełniania marzeń,
a przede wszystkim czerpania z życia jak najwięcej radości i sięgania po nią.
Mam nadzieję, że te dwa miesiące wolnego czasu, które były nam dane każdy z nas wykorzystał jak najlepiej.
A jeżeli nie, to nic...
Przecież za dziesięć miesięcy będzie znowu ku temu okazja.

Już za pare dni czeka mnie i wiele moich odbiorców powrót do szkoły.
Ale życzę sobie i nam wszystkim jak najłatwiejszego zmierzenia się z tym powrotem do realności.
I szukania jak najwięcej pozytywów w przyszłości.
Bo przecież oprócz roku szkolnego przychodzi też jesień.
Pora roku, którą kocham całym sercem...
Deszcze, mgły, kolorowe liście, dynie, wrzosy, ciepłe koce, grube szaliki, herbata, świeczki, rozpalony kominek, wieczory...
Teraz jak to napisałam, jeszcze bardziej zaczynam czuć ten klimat...
Ale to już chyba temat na kolejny post ;).

Życzę sobie, a zarazem każdemu z moich czytelników, żeby ten rok szkolny minął nam wszystkim tak szybko jak te wakacje, które niestety już musimy pożegnać...

Julia